2016-06-01
Eric-Emmanuel Schmitt, Oskar i pani Róża, Znak, Kraków 2010.
Tyle wiadomości dowiadujemy się już z pierwszej strony książki, a wszystkie kolejne czyta się z jeszcze większym zainteresowaniem i przeżyciem, bo siła „Oskara i pani Róży” nie leży w zapierających dech w piersiach opisach akcji walki, lecz w prostych dialogach dziecka i pani Róża, która jest byłą zapaśniczką. Tylko w sercu małego dziecka, jego szczerej rozmowy z Bogiem, w nazywaniu wszystkiego po imieniu, odnaleźć można sens życia. Oskar swoich rodziców uważa za tchórzy i nie znosi ich wizyt, bo nie chcą mu powiedzieć jak bardzo jest chory. Choć sam przeczuwa jak jest naprawdę, to nikt nie mówi mu o tym. On, jak sam stwierdza, nie jest "już dobrym pacjentem, który daje radość lekarzom z tego, że ich leczenie daje odpowiedni skutek (...), jest pacjentem, przed którym się już tylko milczy i współczuje".
Oto krótki fragment rozmowy:
- Dlaczego, Oskarze? Czy łatwiej byłoby ci uwierzyć, że to Pan Bóg, gdybyś zobaczył kulturystę w kokieteryjnych slipkach, z misternie wyrzeźbionym torsem, wydatnymi muskułami, błyszczącą od oliwy skórą i krótko obciętymi włosami?
- No…
- Zastanów się, Oskarze. Który z nich wydaje ci się bliższy? Bóg, który nic nie czuje, czy Bóg, który cierpi?
- Ten, który cierpi, oczywiście (…).
- Nikt nie może uniknąć cierpienia. Ani Bóg, ani ty. Ani twoi rodzice, ani ja (…).
To tylko fragment, jedna z
najważniejszych rozmów pomiędzy Oskarem a panią Różą. Cierpienie, cierpienie
dziecka, któż może to rozumieć? Książka pomaga odkrywać bogatą prawdę tego doświadczenia. Czy nie są to pytania i dylematy biblijnego Hioba, a może i innych postaci Świętej Księgi?
Co się stanie z Oskarem? Czy uwierzy w Boga? Czy zaakceptuje swoje cierpienie? Oczywiście, tego wszystkiego dowiemy się po przeczytaniu książki, ale ważniejsze są chyba pytania, które rodzą się w nas, pytania, przed którymi musimy stanąć sami, a Oskar nam pomaga w odpowiedzi na niektóre z nich.
Michał Jendrzok