2012-09-14
Przyczynek do apofatycznie zorientowanej antropologii teologicznej
Wasze piękno nie powinno sprowadzać się do rzeczy zewnętrznych:
wyszukanej fryzury, złotych ozdób i strojnych sukien, ale niech wypływa z tego,
co jest ukryte w ludzkim sercu:
z niezniszczalnego pokoju ducha i delikatności.
To właśnie ma wartość u Boga!
1 Pt 3, 3-4 (tłum. Edycji św. Pawła)
1. Arlekin
Kimże, człowieku, jesteś? Kim jesteś? Kim? – Cisza. Absolutna cisza. Przejmująca cisza. Złowróżbna cisza. – Kim jesteś? – Cisza. Żadnej odpowiedzi. Tylko milczenie. Głębokie milczenie. Głuche milczenie. – Cisza. Nic ponadto. Nic... – Czyliż czeka cię już, człowiecze, jeno rozpacz…?
Kim jesteś, człowieku? Kim? – Przeszywa mnie ból, a dreszcz jakiejś dziwnej, zaskakującej, nowej, krwistoczerwoną melancholią tchnącej emocji stymuluje, podnieca moją jaźń: Kim jestem? – Nie wiem… – Gdzież tożsamość moja? – Jakoby łupina popłynęła gdzieś wraz z wartkim prądem później nowoczesności. Niczym roztrzaskująca się szyba rozprysła się na miliony maciupeńkich cząsteczek, gwałtownie uderzona brutalną współczesnością. Jak bańka mydlana rozbryzgująca się wskutek śmiercionośnego pocałunku jakiejś krawędzi ostrej, tak ona, ściśnięta w relatywne, a jednak bądź co bądź twarde ramiona postmodernistycznej doby, pękła i w iście prestidigitatorski sposób schowała się w przeźroczystej niewidzialności.
Kim przeto jestem? – Nie wiem. Drżę. Trwożę się i lękam. Bo jakże być mam w świecie, skoro nic zgoła o sobie powiedzieć nie umiem? Skoro siebie nie rozumiem? Skorom taki nieokreślony? Niepewny? Nijaki? – Smucę się. Boję się i alienuję. Albowiem jakżesz mam żyć z takim balastem niepewności, kiedy (tu i ówdzie widzę przecież) jakiekolwiek egzystowanie na miałkim fundamencie, na rozmytej konstytucji własnej, może mieć fatalne skutki? Ma miażdżące skutki? – Wycofałem się z gry. Z zabawy. Z życia. Odszedłem. Z komedii ludzkiej. Pozostaję poza sceną świata. I chociaż w moim kolorowym kostiumie, to zupełnie nagi. Zawieszony. W odkrywaniu swojej roli. Na nowo. Raz kolejny. – Intermezzo. Mój dramat. W wielkim dramacie istnienia. – Pauza. – Odpoczywam.
Kim jestem? – Siedzę na czerwonej kanapie. Bezsilny. Beznamiętny. Zmęczony sobą. Zmęczony farsą. Struty władzą. Prześwietlony blichtrem. Rozczarowany sobą. Rozczarowany sztuką. Ja, arlekin na czerwonej kanapie. Rozmyślam: Czy to sromotna człowiecza bieda? Straszliwe człowiecze ubóstwo? Czy to moja nędza? To moje rozbicie…? Moje rozchwianie…? – Albo… bogactwo…? Mój najcenniejszy skarb? Moja najdroższa perła? – Może muszę dopiero dojrzewać, dorastać? – Może…?
„Kto mi potrafi powiedzieć, kim jestem?” Powtarzam, niczym mantrę, niczym litanijne zawołanie, niczym refreniczną strofę, słowa, które Shakespeare włożył w usta króla Leara, słowa obnażające moją duszę, moje intymne zagubienie, moje wewnętrzne roztrzęsienie, słowa profetyczne: „Kto mi potrafi powiedzieć, kim jestem?”
„Tak bardzo chciałbym zbliżyć się do samego siebie, odrzucić wszystko to, co mnie dzieli od sedna!” Tak bardzo chciałbym…!
2. Maska
„Każdy człowiek, z początku dla napaści, później już tylko dla obrony, zasłania sobie twarz maską. Aby otoczenie zadziwić, aby uczucie swoje oszczędzić, aby łatwiej było mu żyć. Ale potem do maski się przyzwyczaja. I nie zdejmuje jej nawet wtedy, gdy odeszli ostatni już goście. Gra własną rolę jeszcze wówczas, gdy lustro odebrano mu z ręki”.
Oszukujemy siebie. Zakładamy maski i odgrywamy role. Na deskach teatru świata. Jesteśmy dobrymi aktorami. Wyśmienitymi aktorami. Aktorami, którzy zasłaniają się, którzy całe skomplikowanie swoje skrzętnie i bez zwłoki, bez namysłu, dla bezpieczeństwa lubo dla wygody, przykrywają swoją rolą. Którzy, chcąc nie chcąc, prędzej czy później z najmniej szlachetnych, konformistycznych wszakże pobudek identyfikują się ze swoją rolą. Którzy nawet bezbłędnie, wręcz doskonale tę swoją rolę odgrywają. Którzy jednakowoż okrutnie cierpią. Wszelako tak naprawdę swojej kwestii nigdy nie zaakceptowali. Świadomie nawet jej nie wybrali. Odwrotnie raczej: to kwestia wybrała ich.
Widzimy tedy „tylko zewnętrzne maski, pod którymi ludzie ukrywają się nawzajem przed sobą”. Szczęśliwi – nieszczęśliwi. Weseli – smutni. Bogaci – biedni. Delikatni – agresywni. Wrażliwi – wyuzdani. Taki nasz los. Nasza mizerna dola. Kukiełki w rękach fatum. Sił feralnych. Czarnoksięskich. Własnych. Ot, cały nasz byt. Cała nasza tragiczna egzystencja. Zagubieni pośród masek. Wolni – niewolni. Zatroskani o siebie. Wyłącznie o siebie. Czasami wbrew sobie. Egotyczni. – Ecce theatrum mundi. Teatr nieprawdy. Fałszu. Pozoru. Teatr iluzji. Generator zgubnych opinii. Naszych opinii. Tak przecie niewinnych opinii…
Ranimy siebie! „Jednym z najzwyklejszych i najbardziej rozpowszechnionych przesądów jest mniemanie, że każdy człowiek ma tylko jakieś dane, określone cechy, że są ludzie dobrzy, źli, mądrzy, głupi, energiczni, apatyczni itd. Ludzie nie są tacy. Możemy powiedzieć o człowieku, że bywa częściej dobry niż zły, częściej mądry niż głupi, częściej energiczny niż apatyczny, i na odwrót; ale będzie nieprawdą, jeśli powiemy o jakimś człowieku, że jest dobry albo mądry, a o innym, że jest zły albo głupi. A my zawsze w ten sposób dzielimy ludzi. I to jest niesłuszne. Ludzie są jak rzeki: woda jest we wszystkich jednakowa i wszędzie ta sama, ale rzeka bywa wąska, bystra, szeroka, spokojna, czysta, zimna, mętna, ciepła. Tak samo jest z ludźmi. Każdy człowiek ma w sobie zalążki wszystkich ludzkich cech; czasem ujawnia te, czasami znów inne, i bywa nieraz zupełnie do siebie niepodobny, pozostając jednakże wciąż sobą”.
Kim więc jestem? Rzeką. Rozmaitością. Pluralnością. Tak, ja. Arlekin siedzący na czerwonej kanapie. Rację miał Tołstoj. Ja: Potencjał niesłychany. Potencjał fascynujący. Potencjał uwodzący. Potencjał niebezpieczny, nieprzewidywalny i przerażający. „Każdy z nas jest kolejno nie jednym, lecz wieloma. I te następujące po sobie osobowości, które wyłaniają się jedne z drugich, zazwyczaj wykazują najbardziej niespodziewane i zdumiewające kontrasty”. – Pantha rei! Wszystko płynie! Ja płynę! – Jakaż szkoda!
Człowiek wyidealizowany. Człowiek – dzieło sztuki. Człowiek, który widzi drugi świat; który widzi więcej, widzi dalej, szerzej. Człowiek zachwycony sobą, swym talentem. Człowiek wątpiącej wyobraźni. Człowiek – wykwintny bohater. Człowiek walczący. Człowiek patetyczny. Człowiek nieprawdziwy. Prawdziwy. Człowiek zrezygnowany. Dandys. Sybaryta. Dekadent. Dyletant. Degenerat. Świętoszek. – Wszystko definicje. Próby określenia. Uchwycenia. Zmrożenia w schemacie. W słowie. Spór o krystalizację. Cóż wybrać?: Człowiek odpowiedzialny. Człowiek pracowity. Człowiek wyzwolony. Człowiek kochający. Człowiek sfrustrowany. Człowiek myślący. Człowiek boży. – Wszystko maski. Wszystkie moje…?: Homo religiosus. Homo sovieticus. Homo sapiens. Homo viator.Homo faber. Homo ludens. Homo patiens. – Maski. Sztywne maski. Sztuczne maski. – Tyle. Maski. Na nic użyteczne. Mylące. – Powtarzam, niczym mantrę, niczym litanijne zawołanie, niczym natrętny, raz zasłyszany a nachalnie w głowie pobrzmiewający refren: „Kto mi potrafi powiedzieć, kim jestem?”
Przedstawienie trwa. Musi trwać. Gra muzyka. Wirują maski w oparach artyzmu. We mgle komedii ludzkiej. – Maskarada. Szaleństwo. Taniec. Życie. – Gram. Dla innych. – Gram. Dla siebie. Przed sobą…
3. Ukrycie
Siedzę w czerwieni. W czerwieni się zatapiam. Otula mnie czerwień. Zalewa mnie czerwień. Czerwienią ociekam. – Pobladłem. Z natłoku skojarzeń. Z nawału myśli. Z gorączki. Gorączki poszukiwań. Poszukiwań siebie. Tożsamości poszukiwań. – Pobladłem. Przejmuje mnie chłód. Mój wewnętrzny chłód. Ziębi mnie fluid
Jestem ekscentrykiem. Słusznie kondycję moją diagnozuje Plessner: Jestem ekscentryczny. Eks-centryczny. Znaczy to, że przeżywam siebie nie tylko od wewnątrz, ale także, okazjonalnie, od zewnątrz. Znaczy to, że umiem przekraczać siebie. Że jestem świadomy. Samoświadomy. Znaczy to, że potrafię reflektować siebie. Że umiem analizować swoje zachowania. Że umiem porzucić maskę. Że jestem w stosunku do siebie samego zdystansowany. Że zdolny jestem do obiektywizacji, oceny samego siebie. Znaczy to, że umiem porównać, zestawić siebie z innymi. Że umiem eks-centrować. To jest opuścić niejako swoje ciało, które snadźże zawsze i niezmiennie pozostaje moim centrum, że umiem wyjść jakby poza jego obręb, wyrwać się z jego karbów, żeby spojrzeć na siebie nie swoimi oczyma. Bez owego przez lata doświadczeń obficie nagromadzonego, przy czym wielce moją autorefleksję obciążającego balastu mojego ego.
A wtedy poczyna rozpościerać się przede mną imponujący wachlarz możliwych do przyjęcia i równie przekonujących, równie autentycznych interpretacji mnie samego i moich poczynań. A wtedy zamyślam się, w swoim myśleniu zacinam, coraz więcej i więcej, nic z tego wszystkiego nie rozumiejąc, aż wreszcie popadam w desperację. Z niemocy wobec swojego bogactwa. Z bezradności wobec swoich możliwości. Wobec swojego rozczłonkowania, wobec nieregularnego swojego rozszczepienia. Natenczas staję się widowiskiem dla aniołów. Aniołów, którzy się ze mnie śmieją. Jako że wiedzą o mnie więcej, gdyż patrzą na mnie z innej perspektywy. Podówczas staję się jednym z tych aniołów. Pokracznym aniołem. Czarnym aniołem. Zasiadam na widowni. Zmieniam patrzenie. I śmieję się z siebie. Ja nieszczęsny. Człowiek w czerwieni. Który „na jedną sekundę sam staję się światem, spojrzeniem z boku, kimś, kto na mnie patrzy. Widzę się tak, jak mogą mnie widzieć inni. To nie ma ceny, dlatego trwa zaledwie mgnienie oka. Obserwuję własne ułomności, zauważam wszystko to, czego z powodu nieobecności lub z powodu braku nigdy się w sobie nie widzi. Widzę to, czym nie jestem. Na przykład (choć układam to sobie już po powrocie, jednak wypływa to stamtąd): istnieją olbrzymie przestrzenie, do których nigdy nie dotarłem, a nie można nigdy stać się tym, czego się nie zna”. Oh, jak bardzo pragnąłbym poznać siebie i we mnie uwięzione przestrzenie…!
Eks-centryczny znaczy być „łańcuchem wieloznacznej otwartości”. Znaczy wieloznaczny. Znaczy wreszcie otwarty: Otwarty. – Bo niedający się zmieścić w żadnej jednej tylko, jednej jedynej określonej formule. Otwarty. – Bo wykraczający nieustannie poza siebie. Bo wykraczający poza własne słowa. Poza własne czyny. Czyny tak niby jednoznaczne, a przy głębszym wglądzie wcale nie tak znów jednoznaczne. (Owszem, uchylają one, słowa oraz czyny, rąbka tajemnicy i objawiają człowieka, ale więcej chyba jeszcze niż objawiają – zakrywają. Wszak najważniejsze niewidoczne dla oczu.) Otwarty. – Bo wolny od apriorycznie przypisanych znaczeń i sensów. Otwarty. – Bo nie do końca przynajmniej, nieściśle, niejasno, nieklarownie uwikłany w rzeczywistość; bo niezwiązany bez reszty z faktami. Otwarty. – Bo wymykający się wszelkiej percepcji. Otwarty. – Bo stale niezrozumiały. Bo niezaprogramowany i skory do niespodziewanych, zaskakujących odruchów. Otwarty. – Bo permanentnie się wymykający. Za każdym razem pozostawiający niedosyt (jakaż finezja! jakież wyrafinowanie! jakież wyczucie!).
Bodaj od Jaspersa pochodzi owa genialna konstatacja, iże „człowiek jest czymś więcej niż człowiek”. Zaiste, jestem więcej niż jestem. Jestem mnie nie wyczerpuje. Jestem nie chwyta mojej istoty. Jestem więcej niż jestem. Znacznie więcej niż jestem. Jestem otwarty. Konsekwentnie otwarty. I może dlatego właśnie ukryty. – Znów paradoks! – Ukryty, bo otwarty. Ponieważ otwartość pozostaje ostatecznie ograniczona. Ponieważ nieskończoną przecież otwartość w człowieku ogarniają wyraźne kontury skończoności. „Człowiek zna granicę swojej otwartości i dlatego wie, że jest nie zgłębialny. Chociaż jest otwarty przed sobą i światem, wie też, że jest ukryty”.
Ho kryptὸs tēs kardías ánthropos. „Co ukryte jest w ludzkim sercu”. Ho kryptὸs tēs kardías ánthropos. Nieprzetłumaczalna fraza. Ponoć. Myśl trudno na nasz język przekładalna (wierzę znawcom tematu). Ho kryptὸs tēs kardías ánthropos. Ukryty serca człowiek. W sercu ukryty człowiek. Ukryty człowiek… Zdanie krótkie. Czytane w kontekście zupełnie nie rzuca się w oczy. A mimo to właśnie w nim dopatrzeć się można jądra apofatycznej antropologii. Człowiek ukryty. – Homo absconditus. A w tym ukryciu podobny do ukrycia Boga. – Deus absconditus. – Na obraz Boży ukryty. Jak Bóg ukryty. – Jestem ukryty. Jestem zakryty. Schowany w sobie. Za sobą. – Zawsze większy.
Serce człowiecze: „w swojej niepojętości lustrzane, odwrócone odbicie niepojętości Boga”. Niepojętość – Boskość w człowieku! (Czyż nie powiedziano: „Bogami jesteście”?) Nieskończone w skończonym! Bogactwo i przekleństwo!
4. Głębia
Żyję pośród tajemnic. Żyję tajemnicą. Jestem tajemnicą. Tajemnicą zamaskowaną. Tajemnicą, co objawia się w masce. Tajemnicą, którą maska zakrywa. Jestem tajemnicą. Jestem głębią. Głębia zaś przyzywa głębię. Domaga się głębi. Albowiem sama ze swoją przepastnością nie radzi sobie. Potrzebuje partnera, który ją wypełni. Który ją ukierunkuje. Ogarnie. Okiełzna. A głębię wypełnić może jedynie głębia. Nieskończone wypełnić może jedynie nieskończone. Toteż odpowiedzią na tajemnicę człowieka pozostaje wciąż tajemnica Boga. Partnerzy tak sobie bliscy i tak zarazem dalecy od siebie. Bóg i człowiek. Skazani na siebie. Żeby się ostać. – Bóg. On jeden naprawdę wie, „co w człowieku się kryje”. Co we mnie się kryje. On wie, „co w człowieku się kryje”, ponieważ zna życie. Życie aż po śmierć.
Trzeba mi mało. Albo tylko jednego. Tak niewiele, a tak wiele.
„Panie, ratuj!”
Moja tajemnica. Ona właśnie ma wartość u Boga. U mnie. Moja tajemnica. Moja delikatność. Moje ukrycie. Całe moje piękno. Ma wartość. Tam, we wnętrzu, w moim wnętrzu, gdzie nikt nie sięga, gdzie nawet ja nie sięgam, jestem sobą. Tylko tam. Wyłącznie tam. Prawdziwie sobą. Tam chcę Boga. We mnie. W moim sercu. Tajemnica osłonięta tajemnicą. Tajemnica Boga osłonięta moją tajemnicą. Witalna siła. Nieznośnie rozchwianą tożsamość zmieniająca w trwałe, stabilne oparcie. Przystań pośród ponowoczesnej zawieruchy. Największe bogactwo. Największa siła. Rzeka i ocean. Ja i Bóg. – Ja ukryty w sercu. Ja większy niż ja. „Tak bardzo chciałbym zbliżyć się do samego siebie, odrzucić wszystko to, co mnie dzieli od sedna!” – Jestem tymczasem tajemnicą. Kalamburem światu. Zagadką sobie. Homo absconditus…
„Tym, co pomoże współczesnemu człowiekowi w odnalezieniu odpowiedzi na jego własną tajemnicę i tajemnicę Tego, na którego obraz został stworzony, jest milczenie, samotność, słowem – pustynia. Współczesny człowiek potrzebuje jej bardziej niż dawni pustelnicy”. Przybywaj zatem pustynio moja! Samotności, przybywaj! I pomóż mi oniemieć w kontemplacyjnej ekstazie, zamilknąć w obliczu misteriów, mimowolnie w których głęboko jestem zanurzony! Niezgłębiane i Niezgłebialne. Ja i Bóg. – Komedia ludzka. Soteryczny dramat. Theatrum mundi. Theatrum Dei. – Obym odnalazł się na deskach ponowoczesnego istnienia.
* * *
Kurtyna idzie w górę. Przedstawienie trwa. – Moja kolej. Mój ruch. Moja scena. – Zostawiam moją kanapę. Stoję gotowy do wejścia. Wracam do gry. –
Kabaret. Błazenada. – Tragedia…
„Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”
- Tonę. Ja, śmieszny arlekin.
dk. Łukasz Libowski
Ilustracja: Pablo Picasso, Arlekin siedzący na czerwonej kanapie, 1905.